ABY JEZUS NARODZIŁ SIĘ WE MNIE

Światło zgaszone... Palą się tylko świece i lampiony… Śpiewamy Pieśń na wejście… Roraty…

Adwentowe wczesne ranki naprawdę przygotowują NAS, a nie to co WOKOŁO nas na przyjście Zbawiciela.

Bo ranne wstanie kosztuje… Bo czekamy na Wschód Słońca, a Jezus jest naszym prawdziwym Światłem życia… Czuwamy… Czuwamy od najpierwszych chwil dnia…

Przyjdź! Choć na jedne. Od jutra masz jeszcze osiem szans.

Zazwyczaj Adwent kojarzył mi się z fizycznym przygotowaniem do Świąt. Z przygotowaniem całego WOKOŁO. Zaczynałam myśleć o wielkim sprzątaniu, hiper zakupach, prezentach i wszystkich tych ziemskich rzeczach.

Zabiegana, zmęczona i przejęta, aby te Święta były najlepsze, docierałam do czwartej świecy zapalonej w wieńcu adwentowym. Rzadko myślałam, że powinnam przygotować przede wszystkim swoje serce na to, aby Jezus narodził się we mnie.

Pierwszym krokiem, który wykonuję od kilku lat, jest wstanie wczesnym rankiem i dotarcie na Roraty. Czasem zamieniam poranne Roraty na te dla dzieci o 16.45. Uroczysta atmosfera tych „specjalnych” Mszy świętych sprawia, że przybliżam się do czuwającej Maryi. Każda dobrze przeżyta Eucharystia, wysłuchane słowo Boże i przyjęta Komunia święta sprawiają,
że w moim sercu powstaje miejsce.

A wypełnia je Dzieciątko, które rodzi się 25 grudnia.

Warto więc w tych ostatnich adwentowych dniach trochę się zatrzymać, żeby nie dać się ponieść atmosferze Bożego Narodzenia zbyt wcześnie, zanim te święta faktycznie się zaczną. Bo wtedy łatwo jest przeżyć Boże Narodzenie bez Boga…

mz

 

do góry